Forum Forum profilaktycznie zaanimowane :) Strona Główna


Forum profilaktycznie zaanimowane :)
Studenci IV roku profilaktyki i animacji społeczno-kulturalnej z Łodzi wymieniają się doświadczeniami naukowymi i nie tylko :) Zapraszamy do dyskusji !
Odpowiedz do tematu
Cierpliwe dni
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Skrył twarz w cieniu kapelusza. Wieczór był. Podobno jesienny. Tylko tyle zdołał zaobserwować. Drzewa krztusiły się mnogością barw. Aleje spowite mgłą błądziły wśród liści, wzniecając zamęt stopami biegnących dzieci. Jegomość starał się pozostać anonimowym, niczym wypalony, pożółkły papieros porzucony w blasku latarni. Niestety dłonie pociły mu się natrętnie. Skrył je w kieszeniach szukając zegarka. Pragnął ukraść minuty, które pozostały do spotkania. Myślał o namiętnych pocałunkach na rozkładanej kanapie, czerwonych majteczkach na sznurze od bielizny. I podczas, gdy jego czujność usnęła nagle, zza rogu, niczym wiosenna burza, wybiegły jej włosy, usta, uśmiech i oczy, na które czekał. Jakby Słońce, które dotychczas grzało jedynie w Toskanii zaświeciło nad nim.

Tymczasem na drugim końcu Europy Napoleon krążył niespokojny po pokoju. Na szafce wybite z rytmu radio kontemplowało ciszę. Puste szafki oddychały pełną piersią. Kanapa gryzła się z molami. Tandetny obraz, portret bezimiennego pasterza na tle odległych Alp krzywił się na ścianie. Bonaparte, bezrefleksyjny, zniesiony na manowce czuł jej zapach, kojący uśmiech aprioryczny względem jego słów.
W miłości był redukcjonistą jednak ona, jako zjawisko, była czymś więcej niż Rosja. Być może dlatego, choć nawet przed sobą nie potrafił tego uzasadnić, nie wypominał jej, gdy wychodziła z łóżka i znikała przy oknie na całe noce - według niego somnambulizm nie dawał powodów do obaw. Znajdował ją siedzącą nad zimną herbatą ze strumykiem krwi spod nosa. Mimo to wierzył w jej tłumaczenia; że, to przez tlen - smutny w powietrzu.

„Ziemia kwitnie na wschodzie” – powtarzał w myślach, po czym wracał do swoich map. Zawsze wracał.

Wielkie, ciężkie Słońce. Tak, że czynność tak prosta, jak otwarcie oczu, stała się nagle czkawką o piątej nad ranem.
- Odnoszę wrażenie, jakby od poniedziałku minął rok – powitał ją.
Madame Daletti odwdzięczyła się pocałunkiem, jednym z tych, po których zostaje już tylko amnezja psychogenna. Jegomość pomyślał o „Dialogach” Platona, niestety nie chronologicznie. – Chodźmy – wyszeptała – do domu, gdzie wszystko jest nocą
i jest ciemno.

Gdy pod ciężarem jej spojrzenia upadł na kanapę ogarnęły go nieokreślone reminiscencje. Podszyte pasją, niepokojem oraz tęsknotą za czymś, czemu nie potrafił narzucić ram konkretnej personifikacji. Wieczorem mógł to być ojciec
(z powracającym zapachem tytoniu na koszuli), by przy następnym przeczesywaniu jej włosów przejść w niewyraźny obraz dawnej miłości (w podtekście tej pierwszej, słodkiej, spływającej po brodzie sokiem z arbuza).
Westchnienia oraz szepty szły w dziesiątki, wino rozlało się na dni i noce wielką plamą. Wrażenie, jakby zapadał się pod ciężarem emfazy, jaką Daletti kładła na jego imię narastało. Było zbyt głośno w zbyt wielu językach. Czuł, iż najwyższy czas wracać. W dodatku od drzwi dochodził zapach spalonych wrotek.

Dzika tęsknota - najcięższa kara. Z każdym uderzeniem serce wylewało mu się na pustynię. Nigdy odpoczynek, nawet w hamaku. Mógłby powiedzieć, że bezkarnie nie można przekraczać pewnych granic.
- Zanim zjedzą nas szafy pełne snów! – poderwał swoją armię. Sfinks spoglądał na niego nieufnie nie zauważywszy własnej, odpadającej brody.

Dzień przyszedł, minął a Bóg nawet się nie zająknął. Ostatnie jego urodziny były deszczowe, smutne i nieznaczące, ale Napoleon nie miał w zwyczaju narzekać. Pamiętał ją, co do słowa – zerkając na zdjęcie spostrzegł iskrę w jej oku, jakby postać z fotografii go rozpoznała, nakryła w najbardziej intymnej chwili. Chciał przemówić, lecz zdołał ledwie wymamrotać zlepek chaotycznych głosek. Uprzedził własne pytania, mimo iż na ogół nie radził sobie ze wspomnieniami;

Był październik, choć było w nim trochę lata. Graliśmy w szachy na zamarzniętym jeziorze - Bajkał albo Śniardwy - wtedy nie chodziło o geografię, tylko o zwykłą alegorię. Gwiazdy ciekły po gałęziach odległych drzew.
- Jak tu pięknie – próbowałaś odwrócić uwagę.
A gdy nie byłem w stanie oderwać myśli od twych bioder spytałaś, odsunąwszy się na odległość ciszy.

- A mnie zapamiętasz?
- Oczywiście! Jesteś lasem w polu, filozofią moich pocałunków – twe oczy niecierpliwie oczekiwały faktów. – Tego dnia, kiedy ktoś przesuwał meble
w mieszkaniu nad nami, sąsiad z czwartego piętra miał wylew. Mieliśmy po siedemnaście lat i absolutnie nic się nie zdarzyło. Zupełnie przypadkiem, za to całkiem samoistnie - nie było jak tego powiedzieć, więc już tylko milczałem. Tylko dlatego. Zawsze milczałem.

- Czy on zwariował w nocy? – unosiło się nad obozowiskiem w tamte ciężkie dni.

Zapach spalenizny odszedł, kiedy otworzył usta na powrót wypełnił go oddech. Jednoznacznym gestem naciągnął spodnie. Madame Daletti nieopatrznie odebrała to, jako zaproszenie na spacer. Jegomość przeczuwał, już wtedy, koniec ich historii. Był zdeterminowany, by empirycznie uporządkować fakty, miejsca i postaci. Jednak ich nogi zdawały się prowadzić do nikąd. Setki tysięcy kasztanów pod nogami i całe lata. Nie przeszło, by mu przez myśl, iż mogło być inaczej. Nieustannie w nią wpatrzony czekał aż ujrzy jego kłamstwa, jego zaplanowany obłęd. Lecz na przekór wszystkim spojrzała przez ramię.
Poznała te oczy i charakterystyczne milczenie. Znowu poczuła się tak jak wtedy, gdy pijany budził ją w środku nocy, by zaśpiewać kołysankę. Napoleon siedział smutny krusząc chleb dla gołębi. W głębi duszy kiwał przecząco głową zdając sobie sprawę
z tego, jak fatalnie prowadził jej narrację. Zaoferował Madame Daletti parasol, by chwilę później mogli zniknąć pośród huśtawek. Burza jąkała się jeszcze przez dobre pół godziny, po czym lunęło bez pardonu.

Jegomość został wykluczony na samym początku dygresji, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Odszedł nocą i nikt go nie spytał; o godziny wystane
w oczekiwaniu na autobus, o śnieg, deszcz na dworcach kolejowych, o to wszystko, co dla niej, a wszystko na nic. Choć odkąd się poznali uważał, iż miała zbyt kształtny tyłek, by wozić go tramwajem. I tak oto cudowne zapasy fantazji przemieniły się
w irracjonalny smutek. Na tyle dokuczliwy, że w drodze do domu biedny Jegomość potknął się o wykolejone tory.
Jakiś robotnik wezwał pogotowie, inny lekarz stwierdził zgon. Odwiedziłem go jakiś czas potem. Wiedział już, że życie to nie konspiracja wodospadów. Chciałem go pocieszyć, zrozumieć. Zwyczajnie, prozą, trochę po czesku, trochę po ludzku.
- Poznałem jej siostry; brzydkie, ładne, urocze, upiorne, wspaniałe i żałosne – nie byłem pewien, czy zapalić, czy poczekać na śniadanie.
Jegomość westchnął żeby nie przyzwyczaić się do samotności zbyt prędko. Niczym sól i cukier z jej ust. Jednocześnie, gdyż to jest zazdrość, ta noc w szpitalu, lecz nikt w szczególności.
- Chodźmy stąd – wstał późno pewnej zwykłej nocy. - Nie mam już śliny.

Księżyc był zimny i trwał dalej. Nieznośnie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cierpliwe dni
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu