Forum Forum profilaktycznie zaanimowane :) Strona Główna


Forum profilaktycznie zaanimowane :)
Studenci IV roku profilaktyki i animacji społeczno-kulturalnej z Łodzi wymieniają się doświadczeniami naukowymi i nie tylko :) Zapraszamy do dyskusji !
Odpowiedz do tematu
Inwazja i jesień na moście
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Spytała, czy pożyczę jej płaszcz? „Może być ortalionowy, oddam, jak nadejdą roztopy albo jesienią, jeśli zapomnę i na ten czas zawieruszy się w szafie” – powiedziała. Kobieta to ktoś, kto mówi ci abyś poszedł do diabła, a ty cieszysz się na podróż. Nie pomoże wiara w formalizm estetyczny biedronek. Żyją krócej, zwykle umierają po uderzeniu gazetą telewizyjną rozsmarowane na szybie. W tych ostatnich chwilach widzą ulice, pomniki przykryte liśćmi, kominy spowite w chmurach, drzewa przykucnięte we mgle. Ich uczucia, niczym uczucia kobiety obce, nietknięte i tęskne. Kiedy odchodzą kobiety, wraz z nimi odchodzą zapachy, smutki i analogie. Kufry oraz szafy milczą zamknięte, zmysły śpią zabliźnione. Podczas gdy one, już byłe, wszystkie piękne i warte, patrzą pod Słońce. A ja coraz bardziej między ich fizycznością, którą dzielę na dni. Masturbuję się przy filmach Bergmana, zabijam klina tygrysem. Staram się nie robić niczego na siłę, tylko sięgam po większy młotek. Kiedy ci się wydaje, że wszystko działa dobrze, na pewno coś przeoczyłeś. I tak też było tym razem.
Jegomość wrócił do domu. Leżałem bez wspomnień, dwudziesto-jedno letni na kanapie.
- Czy to była kawa czy to serce pękło? – rzucił od drzwi.
- Przecież nie anomalia z mlekiem! – bebechy mi się wywracały, pot rozpuszczał odzież od skarpetek po koszulę.
- Wszystko ulega rozkładowi w najmniej odpowiednim momencie – rzekł, a ja umierałem na melodię słów. - Hokej jest sportem dla białych, koszykówka sportem dla czarnych. Golf dla białych ubranych jak czarne cioty, lecz miłość nikomu jeszcze nie pomogła – zmierzył mnie od pięty do brwi, po czym kontynuował wątek. – Zszedłeś już ze swojego drzewa?
- Nigdy nie było moje – podałem ripostę – zresztą nie denerwuj mnie już, bo cukier mi spadnie!
Zamyślił się szczerze. Wąsy wchodziły mu do nosa, palec wskazujący gładził baczki, nos drżał, co w sumie wyglądało komicznie.
- Udamy się do wujka Tobiasza.
- Lepiej nie. On nie cierpi, gdy zawraca mu się głowę błahymi pytaniami, pamiętasz ostatni raz? – spojrzałem na niego zdecydowanie. – Poza tym to strasznie daleko.
- Dziwisz mu się, skoro dzwonisz do niego cały dzień, a gdy przyjeżdżasz pytasz się, czy Kennedy słodził herbatę? – przyjaciel miał rację, tamto pytanie było niefortunne, a teraz bez pomocy wujka daleko bym nie zaszedł. – Tym razem możemy polecieć samolotem, żeby było szybciej.
- Co to, to nie!
- Czemu? – widziałem, jak sięga do kieszeni, by pomiętosić jednorazowy cukier z naszego ostatniego lotu.
- Ponieważ zawsze i wszędzie musisz siedzieć w ostatnim rzędzie. Podczas gdy wiadomo, iż są tylko dwa powody żeby siedzieć w ostatnim rzędzie w samolocie; albo masz biegunkę, albo lubisz spotykać ludzi, którzy ją mają.
- Ale mógłbym mieć biegunkę, w zasadzie od rana czuję się jakoś niewyraźnie...
- Wykluczone! Lepiej idź się pakować. Może dotrzemy przed świtem – spuentowałem rozmowę.

Kiedy ból spłonął pola znów się zazieleniły. Kilka monet, tabliczka czekolady i młodzieńczy hedonizm. W tych wszystkich miejscach, gdzie zamiast niej wilgoć. Miałem ochotę na jej spojrzenie i blask księżyca w pełni. Szkło ujawnia się w oczach, zdecydowanie jesiennych, oplecionych różańcem przymrozków.
Zbliżaliśmy się do Siwego Pola. Powietrze było marne, wokół łopiany i tłumaczenia Hegla. Dotarliśmy do stacji kolejowej. Okienka informacji nie wypełniała żadna twarz. Choćby piegowata, niezbyt urodziwa i niedopieszczona. Pod tablicą odjazdów stał facet w zielonym swetrze z przetartymi rękawami. Na sztruksowych spodniach jaśniały gwiazdozbiory plam, prawdopodobnie z mleka. Był naszą jedyną nadzieją. Jegomość podszedł otwarcie, lecz dyskretnie, aby go nie spłoszyć.
- Przepraszam...
- Nie ma za co, absolutnie się nie gniewam – odparł mężczyzna.
- To dobrze, - Jegomość zdawał się skonsternowany - chciałem jednak spytać, czy wie pan, z którego peronu odjeżdża pociąg do Filandii?
- To zależy, jaką mamy teraz godzinę?
- 12.47 – uprzedziłem przyjaciela.
- Cholera jasna! – wrzasnął nieznajomy, a jego spodnie podskoczyły wraz z nim. – Nigdy nie było jeszcze punkt godziny, gdy o to spytałem! – był dziwaczny. Sympatyczny, jednak nazbyt dziwaczny, nawet dla nas. – Przepraszam! Wasz pociąg odjeżdża z poddworca.
- Słucham? – zaschło mi w gardle ze zdziwienia.
- Nie mam czasu wam tego tłumaczyć. Udajcie się za tamtą makietę misia Yogi - wskazał palcem na postać wyciętą z kartonu. – I pamiętajcie... – zawiesił głoś na atomach tlenku azotu z pobliskiej fabryki -...światełko w tunelu! Nie! To reflektory nadjeżdżającego pociągu. Pospieszcie się!
Pobiegliśmy. Poddworzec był skurczony, mroczny, tajemniczy gęstniał ludźmi ustawionymi w rzędach plecami do siebie, spoconymi w ubikacjach, przeklinającymi na walizkach. Stanęliśmy w kolejce. Oczywiście druga okazała się szybsza. W pewnej chwili czas na kupno biletów się skończył. Nie mogliśmy dłużej czekać. Pociąg się nie zatrzymał, ledwie zwolnił, dlatego też musieliśmy za nim gonić. Jegomość szybko biegał, więc zdołał wskoczyć przez luft w ubikacji zabierając mnie na plecach. Jadąc na gapę całą podróż przesiedzieliśmy w toalecie.
Mając trochę czasu wróciłem do dzieciństwa. Dzieciństwo, szczególnie chwile z ojcem zleciały w oka mgnieniu. Parkowanie auta na „naszym” miejscu, zakupy w osiedlowym sklepie, w makro, w leclercu, potem znowu w osiedlowym i w leclercu. Wtedy bywało różnie. Ja byłem o różnych porach dnia, nocy, w rozmaitych miejscach sącząc wódki, zazwyczaj alfabetycznie. Jednak zawsze byłem wobec niej, te listy zwykle prawdziwe, koloryzowane, niby mocne, niby o nas, bardziej dla mnie. Kiedy ze sobą rozmawiam przeważają dyskusje o tym, co we mnie oraz co ze mną? Gdy piwonia delikatna usycha my parujemy. Nie zawsze pamiętamy, o podlewaniu. Codzienność, niczym powidła w słoiku, piwo w brunatnej butelce. Konduktor ogłasza coś przez radiowęzeł. Jego głoś równie dobrze mógłby być jazzem rozpuszczonym w szklance szkockiej. Granie świerszczy przygasa, pociąg nabiera prędkości. Zmysły wychwytują nierówności na torach. Parę słów rzuca się pod pędzącą lokomotywę. Właśnie dziś. By uniknąć pytań wyskoczyliśmy z pociągu kilkaset metrów przed stacją. Poprzez pola kukurydzy ruszyliśmy do wujka Tobiasza.
- Mam nadzieję, że zechce się z nami rozmówić – rzekłem.
- Widzę, iż zaczynasz już ćwiczyć dykcję z tej okazji – przyjaciel odparł sarkastycznie. – Mam nadzieję, że będzie trzeźwy.
- Przestań! On nie jest alkoholikiem!
- Jasne...więc...co? Miewa napady półsurowych metafor? – roześmiał się cynicznie.
- To prawda. Rzyga, - obrona wujka przed takimi zarzutami nie miała sensu, ale zawsze wpędzałem się w takie logiczne pułapki - przy czym rzyga bardzo metaforycznie. Czasami ledwie szkicowo.
- I jaki wniosek ci się nasuwa w związku z tym?
- Wniosek to punkt, w którym nie masz już siły dalej myśleć – odparłem. – Jeszcze nie dotarłem do tego okresu w moim życiu. Najpierw przyjdzie okres świadomego egoizmu i wyprzedaży dóbr osobistych innych osób.
- Tak? – powiedział chropowato. – To już zapomniałeś, jak fundacja „Nie jesteś sam” kupiła ci przyjaciół?
- Nie zapomniałem, bo wszyscy umarli po tygodniu, tylko ty się ostałeś!
- Fakt – przyznał niechętnie. – Jestem strasznie leniwy.
Rozmowa rozmyła odległość i wkrótce przybyliśmy pod dom wujka. Usytuowany był on poziomo, z częścią mieszkalną na jednym piętrze. Skromny i cichy wśród drzew, z których liście spadały, niczym deszcze. Zapukaliśmy. Nikt nie odpowiadał. Ponowiliśmy próbę. Z oddali dobiegł niezrozumiały krzyk, a raczej bulgot. Jegomość zaśmiał się potwornie, po czym autystycznie spojrzał w niebo.
- Czemu zawsze się śmiejesz, gdy sprawy idą źle? – spytałem podirytowany.
- Myślę o facecie, na którego można zwalić winę.
- Pragmatyk się znalazł. Chodź, zajdziemy od ogrodu.
- Przecież dobrze wiesz, że to jak przeszukiwanie pustej dyskietki – Jegomość był przeciwnikiem ruchu w chwilach, gdy nie musiał korzystać z toalety. – Poza tym, od kiedy jesteś taki rozsądny? – zawsze był podejrzliwy, lecz chwilami przesadzał.
- Ryba postępuje rozsądnie wtedy i tylko wtedy, gdy wszelkie inne możliwości zostały już wyczerpane – odparłem przeskakując przez żywopłot.
- Jak to mawiał mój dziadek; sztuczna inteligencja jest lepsza od naturalnej głupoty –marudził, lecz w końcu dołączył do mnie i wspomógł nasze działania.
Balkon na tyłach domu był otwarty. Zaprosiliśmy się do środka. Uchylone drzwi gabinetu wujka przepuszczały strumień światła wielkości cytryny. Weszliśmy speszeni. Tobiasz Stulejko leżał w gatkach na sofie. W lewej ręce trzymał whisky z lodem, na kolanach, niczym sędziwy kot spoczywała rozłożona gazeta, a na twarzy panował posępny nastrój. Rzucił na nas okiem, jakby ta wizyta była oczywista.

- Znowu wy dwaj – burknął, po czym wrócił do kroniki towarzyskiej chrząszczy.
- My w bardzo ważnej sprawie wujku – zniżyłem ton głosu, aby go udobruchać.
- Dobrze, oczywiście, naturalnie zajmę się wami – gazeta wylądowała na podłodze. - Ale najpierw wyniki loterii. Włączcie telewizor, kanał piąty.
Jegomość znalazł pilota. Odbiornik zabrzęczał. Ekran, początkowo spowity czernią i architekturą pomieszczenia, zaczął zmieniać barwy; od czerni poprzez niewyraźne srebro, następnie błękit, aż po właściwą tonację. Prezenter, zapewne wielce zażenowany swoja pracą, zapowiedział uruchomienie maszyny losującej. Wujek wygrzebał kupon, który służył jako zakładka w „Końcu drogi”.
- Czemu pan to ogląda? – spytał Jegomość.
- Niemożliwe jest zbudowanie niezawodnego urządzenia – odparł Tobiasz - głupcy są zbyt pomysłowi. Jednak ta maszyna jeszcze nigdy się nie zepsuła. Albo dowiem się dlaczego, albo wyjdzie na jaw, kto za tym stoi, lub też będę naocznym świadkiem tego historycznego wydarzenia.
Piłeczki w bębnie przestały ekstatycznie podskakiwać i wylądowały w komorach przeznaczenia. Dostojny konferansjer, w średnim wieku, rozpoczął odczyt zwycięskich liczb. Wujek obojętnym wzrokiem zapisującym zdarzenia wyprane z emocji spoglądał na kupon.
- Dziesięć – wujek skinął głową. - Siedemnaście – gest wujka się powtórzył. - Dwadzieścia cztery – zaczerpnął whisky. – Trzydzieści trzy – podrapał się po brodzie. – Pięć – usta mu spierzchły. – Czterdzieści jeden – westchnął ciężko, po czym cisnął kupon do kosza pełnego losów z wcześniejszych losowań.
- Znowu. Tak jest za każdym razem - zwrócił się do nas zawiedziony. - Ta gra jest zbyt prosta! Od kilku tygodni już nawet nie patrzę na zakreślane liczby, dodatkowo obstawiam po zamknięciu kolektury licząc na to, iż nie zdążę. Ale nic z tego, – opróżnił szklankę krzywiąc się w pijackim grymasie, który objawia się powyżej czterdziestu procent zawartości alkoholu – ciągle trafiam!
Jegomość chciał niespostrzeżenie wyciągnąć kupon z kosza, ale go powstrzymałem.
- W każdym razie, co was do mnie przywiodło?
- No właśnie. Tu jest problem – zainicjował mój przyjaciel. - Kobieta...
- Czekaj, czekaj – przerwał mu Tobiasz. - Tam stała dziewczyna na balkonie, ona go ściągnęła i opisała... – oznajmił w domyśle.
- Zgadza się, ale rozgryzłem wszelkie parabole oraz metafizykę – nie chciałem denerwować wujka, ani zabierać mu więcej czasu. – Chodzi raczej o sprawę bardziej ogólną, jakiś uniwersalny paradygmat, który wujek mógłby mi polecić.
Stulejko rozpieczętował kolejną butelkę whisky.
- W każdej sytuacji znajdziesz jedną osobę, która wie o co chodzi – kostki lodu wygrywały melodię pod ciężarem nalewanej whisky. - Należy ją natychmiast wyeliminować. Niestety nie jestem tą osobą.
- W takim razie kto?
- Jest jedna osoba, która przychodzi mi do głowy – wstał, wyjrzał przez okno, po czym opuścił rolety do samego końca. – Jest pewien kierowca autobusu. Nazywa się Feng-hsiung Hsu. On wam pomoże.
- Gdzie możemy go znaleźć? – Jegomość palił kolejnego papierosa, który niepewny spoczywał w jego palcach.
- Udacie się na przystanek – na niewielkiej kartce zaczął rysować ogólną mapę – a następnie poczekacie na autobus linii jedenaście.
- O której nadjeżdża? – mój przyjaciel panikował. – Czy aby zdążymy?
Tobiasz roześmiał się serdecznie zachowując przy tym złowrogą atmosferę chwili.
- Na trzynastkę jeszcze nikt nie zdążył! Kierowca zawsze spieszy się do domu na schabowego i audycję Zygmunta Chajzera. Ale musicie próbować.
- No to pięknie – płetwy mi opadły.
- Głowa do góry! Jakoś to będzie. A teraz zmykajcie – wstał wypraszając nas z gabinetu – gram w kręgle z Kasparowem.

Na zewnątrz jesień na nas nie poczekała i rozpętała się na dobre. Kapelusze uciekały z głów. Pamiętam wiatr, który wyginał gałęzie, gdzieś go zapisałem i teraz w myślach zaplątały się drgające liście brzozy, szmer Słońca w lewym rogu nieba. Zęby spróchniały, mięśnie zwiotczały, rosa osiadła na dziwnej skórze. Pogoda była zła i zła była administracja. Język suchy, więc modlitwy oklepane. Niedobre jedzenie, rozwodnione piwo i słowa nieodpowiednie, by zdołały opisać stan rzeczy. Pokój do wygaśnięcia, przestrzeń za oknem do zamieszkania, łóżko do pokochania i pantofle do ogrzania. Wspomnienia. Oddechem powiedziane jasno. Rzucone na szalę ziarnem zamiast kamieni. Jak intensywny deszcz, który wywrócił kwiaty na werandzie. Jest przypomnieniem lub karykaturą widoku wedle innych. Zawsze mówiłem, że w nim jest powietrze. Lecz teraz, gdy przychodzi czytam go, niczym instrukcję sporządzania bukietów.
Niemniej padało, jak z cebra. Światła nadjeżdżających samochodów znikły. Szanse na to, iż dostrzeżemy nieuchwytny autobus były zerowe. Zapaliliśmy z przyjacielem po papierosie i czekaliśmy bez nadziei w sercu. W pewnej chwili Jegomość poczuł, jak ktoś uszczypnął go w udo. Odwrócił się z zamiarem zadania śmiertelnego ciosu, kiedy zorientował się, iż domniemany napastnik ma nie więcej niż sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Posiada chińskie rysy twarzy, krótkie czarne włosy, a ubrany jest w przedziwny, niebieski szlafrok frotte.
- Moglibyście mi pomóc – mówił płynnie, bez akcentu – moją rikszę trzeba dociążyć inaczej nie dam rady pojechać – wskazał na przedziwny pojazd, prawdopodobnie o właściwościach jezdnych banana.
- Oczywiście, nie ma problemu – odparł Jegomość. Był pełen entuzjazmu i wręcz garnął się do pomocy zupełnie, jak nie on.
- Nie mamy na to czasu... – nie dał mi okazji, bym dokończył, tylko wskazał na niewielką tabliczkę z boku kosmicznego wehikułu. Nie mogłem uwierzyć. Była to tabliczka z numerem jedenastym. Szczęście nam sprzyjało.
Usiedliśmy na kanapie za kierowcą. Mały facecik ruszył pewnie i energicznie.
- Czego panowie szukacie w tak odludnym miejscu? – spytał.
- Szukamy pewnego pytania, tylko jeszcze nie wiemy jakie to pytanie – niewinnie kontynuowałem rozmowę.
- Wie pan może, która godzina? – Jegomość zaczął bez ogródek. Chciałem go udusić, gdyż obawiałem się, iż Chińczyk się we wszystkim zorientuje.
- Człowiek z jednym zegarkiem zawsze wie, która jest godzina. Człowiek z dwoma nigdy nie jest pewien.
- A kto do cholery nosiłby dwa zegarki? – podniosłem głos w oburzeniu.
- To jest właśnie pytanie! Najstarsze pytanie świata! Reszta to niedopowiedzenie, ledwie myślnik, przerzutnia, najczęściej jednak wielokropek lub pauza.
Jegomość sięgnął do marynarki, po czym pewnie i doniośle uniósł rękę, niczym człowiek przekonany, o swej racji, posiadający przewagę moralną.
- Teraz wielu ludzi stosuje za dużo wielokropków... – strzelił. Trzy razy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewan_McTeagle dnia Sob 1:39, 04 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

no dobrze, spiesze donieśc, że przeczytałam powyższy tekst... teraz idę go przetrawić Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

co do poddworca... ojojoj, zalatuje mi tu Chorym Portierem Wink w ogole całe to opowiadanko ma cos w sobie z magii, z tego niezrozumiałego bełkotu iluzjonistów : nikt nie wie, co tam magik mruczy pod nosem, a efekt zaskakuje wszystkich, nawet tych, którzy mysleli, że wiedza, o co chodzi...

a co do samego poety: Stary, co się czepiasz wielokropków... ? ... ... ... ... ... ... ... ... ?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
florysta, kolorysta, egzekutor
Calineczka



Dołączył: 05 Cze 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

(Piwo)nie - to ciekawe kwiaty, ale czuję jakiś wewnętrzny sentyment do (tuli)pana


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

...kolejna zwolenniczka tulipanów...zakała...przez takich, jak ty ten kraj schodzi na psy...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Calineczka



Dołączył: 05 Cze 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

psy też lubię


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zalubiana
Calineczka



Dołączył: 05 Cze 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

i ciebie lubię też


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Calineczka



Dołączył: 05 Cze 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

powinieneś zmienić zdjęcie na anorektycznego jelonka...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

zgadzam się z Calineczką, co do zmiany obrazka... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Very funny:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Inwazja i jesień na moście
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu