Forum Forum profilaktycznie zaanimowane :) Strona Główna


Forum profilaktycznie zaanimowane :)
Studenci IV roku profilaktyki i animacji społeczno-kulturalnej z Łodzi wymieniają się doświadczeniami naukowymi i nie tylko :) Zapraszamy do dyskusji !
Odpowiedz do tematu
Wiśnie
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Dwie miniaturki. Jeśli odzew będzie pozytywny zamieszczę więcej.
Z góry dziękuję za komentarze, opinie, sugestie.





'Wiśnie'

Woda kapała dostojnie do garnka ustawionego w zlewie babcia oszczędzała na wodzie, gdyż jak twierdziła liczniki coś oszukiwały. Za oknem brytyjska pogoda, nieoczekiwana
w styczniu - to podobno wina Diesel'a, aerozolu i Ameryki. Osobiście preferuję każdą pogodę bardziej niż śnieg zwiewany z dachów, zabłocone nogawki, lub mróz kłujący aż do bólu w kościach. Ale babcia wolała mróz. W taką ciapę nie miała zwykle najlepszego samopoczucia. Moja wizyta poprawiła jej nastrój, - a już samo to dawało mi trudną do opisania satysfakcję chociaż nie wiem, czy jej uśmiech nie był dla mnie, abym się nie martwił. Zaproponowała herbaty, po czym musiałem ją przekonywać żeby usiadła przy stoliku pod oknem, a ja tymczasem się tym zajmę.
Siedzieliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym. O moich studiach, życiu uczuciowym mojej siostry, czy też sprawach zdecydowanie ogólnych. Kiedy byliśmy przy stanie naszego państwa stwierdziłem, iż byłoby lepiej, gdyby Polacy mieli niemiecką dyscyplinę we krwi. Wtedy odparła.

- To prawda. Za Niemców to był porządek. Chociaż tyle dobrego - zawiesiła głos. W myślach wróciły wspomnienia i emocje, które starała się ułożyć w spójną całość. - Gdy nadjeżdżali - kontynuowała próbując uspokoić ton wypowiedzi - uciekaliśmy z rodzeństwem na pola. Leżeliśmy z twarzami w ziemi, w błocie, czasem aż do zmierzchu. Jeśli nie zdążyliśmy to brali do kopania rowów, okopów, czy innej pracy - zacisnęła dłonie na filiżance z herbatą. Miałam trzynaście lat i zawieźli mnie do pracy przy rowie. Dali łopatę i kazali kopać. Przynosili wody, ale wlewali do niej bimber, żeby mężczyznom lepiej się pracowało - uśmiechnęła się nerwowo. - Ale mnie przez to szybko zabrakło sił. Dłonie miałam zdarte do krwi - spojrzała na nie, jakby chciała się upewnić, że już się zagoiły. - Krew lepiła się do łopaty, to było straszne. Do dziś pamiętam ten lepki dotyk drewna i odrętwiały ból - napiła się herbaty. - Pilnowali nas Polacy, byli gorsi od Niemców, jakby chcieli im się w ten sposób podlizać. Słaniałam się na nogach, kiedy przyjechał jakiś generał, w każdym razie ważny Niemiec, na inspekcję. Przechodził obok każdego, przyglądał się, oceniał postępy w pracy. Gdy doszedł do mnie dostrzegł moje zakrwawione ręce. Ochrzanił pilnujących nas Polaków, kazał przynieść mi wody, po czym zdjął swoje eleganckie, skórzane rękawiczki i mi je wręczył. Do dziś pamiętam jego twarz. Wyglądał na dobrego człowieka - herbata ostygła. Babcia odstawiła szklankę, do której dolałem trochę ciepłej wody z czajnika. - To były fest rękawiczki.

*************************************************************

Świt nadszedł innego dnia. Zima marszczyła brwi. Neurony w rękach powoli wracały do siebie. Zamknąłem drzwi za moją siostrą, po czym udałem się do pokoju gościnnego. W zakamarkach kuchennej szafki znalazłem ostatnią talię kart po dziadku (babcia zdążyła już rozdać pozostałe, większość przypadła mnie i mojej matce). Karty, chińskiej produkcji, były obrzydliwie plastykowe. Tasowanie ich przysporzyło mi nie lada trudności. Już w trakcie gry objawiły kolejną swoją charakterystykę, gdy notorycznie ślizgając się po powierzchni stołu lądowały na dywanie.
Jak zwykle graliśmy z babcią w durnia, była to gra lekka i przyjemna. Poza tym moje umiejętności karciane były zawsze skromne. Na różnych etapach swojego życia grałem w pokera, makao, tysiąca, etc. jednak zwykle wystarczało mi to na daną chwilę, taką jak kolonie, ferie zimowe, czy rodzinne spotkania. Miałem niespotykany talent to zapominania reguł. Jednak dureń piątkowy to osobny rozdział. Babcia nie miała już głowy do tysiąca (kiedyś z moją kuzynką potrafiły grywać godzinami), więc dureń zdawał się idealnym rozwiązaniem. Gra prosta i przyjemna dawała możliwość spędzenia popołudnia z babcią w jej mieszkaniu, które zawsze było dla mnie synonimem słowa przytulne.

Kolejne partie szły gładko, w większości rozdań staraliśmy się grać na remis, co kiedyś zirytowałoby mnie potwornie, gdyż jako brzdąc uwielbiałem rozstrzygnięcia jednoznaczne, ale co ważniejsze kochałem wygrywać. Teraz nie miało to znaczenia i bawiłem się świetnie. Dobierałem kolejną kartę, a gdy ta okazała się być dwójką kier (w danej partii bez żadnej siły rażenia), skrzywiłem twarz w geście zdegustowania i poczułem, jakby skóra na twarzy była na mnie zbyt mała. Babcia dostrzegła moje cierpienie, po czym zaaplikowała mi maść nagietkową, którą stosowała na wszystkie niemal dolegliwości. Był to wynalazek medycyny godny jedynie ziół Bittnera, równie wysoko przez nią cenionych. Smarowałem twarz czerwona od mrozu, słońca oraz wiatru.

- Nie wygląda to źle - stwierdziła. - I tak najbardziej widoczna jest ta blizna - wskazała na czoło, na którym miałem bliznę z dzieciństwa, kiedy to szalejąc w mieszkaniu (pod okiem taty i babci zresztą) zakończyłem ów dzień na kaloryferze. Rana nie była poważna, ani szczególnie bolesna, jednak ślad pozostał do dziś. Najbardziej widoczny i charakterystyczny na facjacie zdaje się być wielkim bannerem reklamowym. Jeszcze nie poznałem osoby, która przy spotkaniu ze mną nie spytałaby o tę bliznę właśnie. Na szczęście przywykłem do tego już w podstawówce. Tym bardziej, autentycznie, rozbawiła mnie jej uwaga - Pamiętam, jak żeś wtedy grzmotnął - kręciła głową, niedowierzając, że skończyło się w sumie dość wesołą anegdotą na lata. - Twój tata też miał podobną. Gdy był mały szalał po całej izbie - mieszkali wtedy na wsi, bodajże w Polanowie -
któregoś razu wbiegł do obory, nie pamiętam, czy gonili się z Jurkiem - brat ojca -, czy wbiegł tak sam z siebie. W każdym razie potknął się i rozciął sobie skórę na brodzie - uśmiechnęła się - nie mogłam mu tego opatrzyć, nie pozwalał. Gdy tylko minął pierwszy ból chciał się dalej bawić. Twój tata to był miglanc - uwielbiałem anachronizmy babci. - Kiedyś wołałam; Michałek! Obiad! Ale nie mogłam go znaleźć. Spytałam Jurka - Gdzie Michał? - Jak to gdzie?! - odparł, po czym rozradowany wskazał na wiśnię. - Michał wdrapywał się na drzewo, objadał wiśniami i czytał - mieliśmy strych pełen książek. Różnych, nie wiem, o czym opowiadały - dodała. Zawsze brał którąś i czytał z nogami zwisającymi z gałęzi.
Babcia zawsze opowiada różne historie o ojcu. Wplata je w rozmowę tak naturalnie, iż zdają się być oczywistym elementem krajobrazu. Ale ze wszystkich tę pierwszą naprawdę usłyszałem. Widziałem go na tamtym drzewie, miałem wrażenie, że jestem obok. Emocje ton jej głosu przywoływał zapach wiśni. Być może dostrzegłem nawet tytuł jednej z książek. Tymczasem babcia opowiadała dalej, a ja coraz wyraźniej słyszałem melodię tej historii.
- Siedział tam i czytał. Te wszystkie książki - jej spojrzenie zawędrowało ku bliżej nie określonemu miejscu. Jestem pewien, że w tamtej chwili ona też była z nim na tej gałęzi. Wiem, iż to wspomnienie ojca należy do babci, ale musiałem je wziąć. Wydaję mi się bliższe niż jakiekolwiek z tych, które sam zgromadziłem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sunrise



Dołączył: 21 Cze 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów

ja chętnie poczytam jeszcze więcej Smile mimo,że nie lubię dłuższych dzieł (choć te i tak były dosyć krótkie Razz) to wciągnęło mnie to, co napisałeś Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

ciepłe, jak szklanka z herbatą, którą grzeje się ręce... brakuje mi takich babcinych wspomnień - własne babcie widuję raz na tak zwany ruski rok...

co do opinii - czyta się łatwo i przyjemnie, żadnych językowych płotów, czy wilczych dołów.. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Dzięki:)

Ad. Sunrise; Czasem nie sposób przekazać myśli w jednym zdaniu, stąd takie "epickie" rozmiary moich dziełWink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sunrise



Dołączył: 21 Cze 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów

masz racje Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

zawsze mam racjęWink
PS. Co tak wcześnie na nogach? Shocked

Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

się znowu zaczyna Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sunrise



Dołączył: 21 Cze 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów

ad. Ewan nie można wiecznie spać do 13 Razz czasami trza wstać wcześniej, dobra koniec tematu,bo kochana Starościnka nam przyłoży za pogaduchy na forum Wink hiii ale z drugiej storny jak na naszym forum nikt nie chce pisać, to chociaż te nasze pogaduchy sprawiają,że coś się tu dzieje Wink prawda Izunia? Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

owszem, Gosiu, dzieje się, ale grono osób, które mogą to "dzianie się" wesprzeć jest mocno ograniczona przy takich pogaduchach Razz pozdrawiam wypoczywaczy Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
luka20



Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów RZĄDZI !!!!!!

Ja myślałem że to jakiś temat o winach tanich będzie a tutaj same spamy jak widze Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

hahaha, zanim otworzyłam ten temat, zastanowiłam sie, cóż Szanowny Luka mógłby nam napisać na temat poezji pana MIłosza Wink no i ... może tak : Łukasz mnie nie zawiódł ;D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sunrise



Dołączył: 21 Cze 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów

ad. Starościna ale Ty surowa jesteś Razz Razz hii


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izolda
Administrator


Dołączył: 01 Gru 2005
Posty: 1240
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki

surowa ? skądże Very Happy jest to ostatnie słowo, jakie bym tu wrzuciła ;P po prostu patrząc na tytuł uswiadomiłam sobie, co takiego moglo przyciagnąc Łukasza Wink no i, jak rzadko, nie pomyliłam się ;P wiem za to, że Łukasz zagiąłby mnie i pewnie większośc z nas, wypowiadając się na temat malarstwa lub literatury z wyższej polki Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sunrise



Dołączył: 21 Cze 2006
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bełchatów

oj na pewno by Cię zagiął Wink hiii buziaki dla Ciebie Starościno pilnująca porządku na tym forum Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ewan_McTeagle



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

Kolejna opowieść, wiem, wiem trochę dłuższa, ale myślę, że warto...to chyba najlepsza romantyczna opowieść, historia jaką znam, czy tez słyszałem.
Zapraszam do komentowania:)


Mróz ustąpił. Śnieg w popłochu uciekał przed deszczem. Niebo przysłoniły szare chmury sprawiając, iż dzień był równie nijaki, jak mój nastrój. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, czy tak to działa? W tym mieście, w każdym mieszkaniu, pokoju. Godziny tworzą cienie. Miłość tworzy półmrok. Nieważne, czy przychodzi, czy odchodzi zabiera wszystko, by nie pojawić się nigdy. Ewentualnie pobrzmiewać echem w kawie w chwilach słabości.
Kolejna karta pojawiła się na przede mną i wyrwała z letargu.
- Bida – stwierdziła babcia dobierając kolejną.
- Ano bida – odparłem.
- Naprawdę Miłoszku, bida – zaczęła wyliczać pieniądze, które wydała na leki. Zawsze trafiał mnie wtedy szlag, że tyle ich potrzebowała, a nie mogłem jej pomóc.
- Gdyby żył dziadek byłoby lepiej.
- Ano, bida – w tej wypowiedzi nastąpiła konwergencja; tamtego uczucia oraz wrażenia jakby ktoś rozpuszczał oranżadę w proszku w moich kościach. Książkowy przykład absolutnej bezradności. Gdy dowiadujesz się, iż wszystkie wiersze, które czytałeś są fałszywe.
Babcia znała mnie jak nikt inny, toteż trafnie odczytała, dość mętne przecież, uczucia, które mną targały, czy raczej powodowały mój umiarkowany letarg.

- Opowiadałam ci, jak poznałam dziadka Edka? – spytała na swój, rozweselający sposób.
- Jak długo się znamy, babciu? – spytałem retorycznie. Uśmiechnęła się. Lubiłem tę historie. Tym bardziej, iż coś w głowie mówiło mi, że dobrze to zrobi. – Pewnie, ale nie pamiętam dokładnie. Opowiedz ją raz jeszcze. To było zimą? – spytałem. Zaprzeczyła.

- Był to Wielki Czwartek, jedenastego Kwietnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego. Kierowałam wtedy sklepem mięsnym na Obywatelskiej – niestety często posługiwała się nazwami ulic z poprzedniego ustroju. - W każdy poniedziałek i czwartek dostarczałam raporty do dyrekcji na Łagiewnickiej. Tamże czekałam na przystanku. W tamtych czasach jeździła tamtędy piętnastka. Ale żaden tramwaj nie przyjeżdżał, więc bałam się, iż nie zdążę. A wtedy zarówno ja, jak i pracownicy mieliby kłopoty ze strony dyrekcji oraz klientów. Pobiegłam na postój taksówek. Podniosłam rękę i zatrzymał się biały, duży Fiat kombi. Podeszłam do tylnich drzwi, spojrzałam – zdziwienie w jej oczach do dziś pozostało autentyczne, choć doprawione ponad dwiema dekadami małżeństwa – a tam jakieś rury. Ten pan, twój dziadek otwiera drzwi pasażera z przodu i pyta, czy wszystko w porządku, czy może potrzebuje żeby mnie podwieźć? Już byłam prawie spóźniona, więc wyjaśniłam sytuację, a on oznajmił, iż nie ma problemu i żebym wsiadała. Gdy już jechaliśmy spytał, gdzie i jak ma jechać. Powiedziałam, że sklep jest na Obywatelskiej. Jak mi później wyznał sądził, że pracuje gdzieś niedaleko i bał się, że nie dowiezie pracownikom tych rur na czas – mężczyźni tracą głowę dla kobiet bez względu na ustrój. - Ale wtedy nie powiedział, ani słowa – uśmiechnęła się czule. – Po drodze opowiadał, czym się zajmuje, że ma dwie córki, że jest sam i bywa mu ciężko. Lecz ja siedziałam cicho, nie odzywałam się wcale. W sklepie byłam na czas. Podziękowałam i zapytałam ile jestem winna? Dziadek odparł, że nic, że on przecież nie dorabia, po prostu pomógł mi w potrzebie i nie ma o czym mówić. Podziękowałam tylko, ale wysiadając położyłam na fotelu pieniądze, mniej więcej tyle co za taksówkę (czasami musiałam brać stamtąd taksówkę). Proszę to zabrać – odparł – bo naprawdę się obrażę. Wezmę, pomyślałam, nie dość, że człowiek mnie podwiózł na drugi koniec miasta to jeszcze miałabym go obrazić. Wie pan co? – rzekłam. Jestem kierowniczką w tym sklepie, gdyby pan czegoś potrzebował proszę przyjść. Chociaż tak mogę się odwdzięczyć. Pożegnałam go, po czym pospiesznie otworzyłam sklep. Rębacz – jeden z pracowników – żartował sobie z innymi, że romansuje i takie tam. Żartowali sobie tylko. Opowiedziałam im, co i jak, po czym zajęliśmy się codziennymi sprawami.

Za oknem nastał zmierzch. Zapaliłem lampę (dla oszczędności tylko jedną z pięciu żarówek). Drobna sylwetka babci zdawała się ledwo uchwytna w tym półmroku, w dodatku cała historia, opowiadana z niesamowitą pasją, tak ją uskrzydliła dodając jej jeszcze więcej gracji. Nie mogłem pojąc, jakim cudem te uczucia, wspomnienia, emocje, wdzięk i mądrość mieszczą się w tym małym, schorowanym ciele?

- Następnego dnia – kontynuowała wziąwszy głębszy oddech – byłam w swoim biurze, z którego miałam widok na sklep, gdyż w drzwiach zainstalowane było lustro weneckie. Do gabinetu wszedł Rębacz i mówi, że jakiś pan do mnie. W pierwszej chwili przeraziłam się, że to kontrola. Spojrzałam przez lustro, a to był dziadek – zaśmiała się. – Kamień spadł mi wtedy z serca. Praca była strasznie nerwowa, w każdej chwili mogła przyjść kontrola, a myśmy zawsze coś odkładali. A to dla siebie, a to do załatwienia: telefonu, mieszkania, etc. - Zaprosiłam go do środka, żeby klienci niczego nie podejrzewali. Spytałam w czym mogę pomóc? Odparł, iż potrzebuje czegoś na święta dla córek, jakiejś surowej albo szynki, bo bardzo lubią. Więc dałam mu taki kawał szynki, – zaznaczyła rękoma na stole rozmiar – surowej i kiełbasy. Było tego ze trzy kilo. Spytałam, czy wystarczy? On na to, sądząc po tonie głosu chyba dałam mu za mało, że zjedzą – znając matkę nie wątpiłem w słowa babci. Podobna myśl musiała przejść przez jej głowę, gdyż wybuchliśmy śmiechem niemal jednocześnie. – Zapakowałam mu wszystko i poprosiłam aby wyszedł i podszedł na tyły sklepu, gdzie mięso będzie na niego czekało. Tak żeby klienci nie widzieli, ktoś mógł przecież donieść – w jej gestach widoczna była ilość stresu, jaką ją to wtedy kosztowało. - Jakieś dwa tygodnie później, w międzyczasie zapomniałam o całej sprawie, znowu przyjechał. Tym razem nie wszedł do sklepu. Siedział w samochodzie. Wiedział już, gdzie zaplecze, więc kiedy po zamknięciu sklepu, ani ja, ani żaden pracownik nie wyszedł od frontu, podjechał od tyłu. Podszedł do mnie i zaproponował kawę. Odparłam, iż nie mam czasu, muszę zawieźć raporty, nie kłamałam – spojrzała na mnie twarzą pokerzysty. Nie mogłem nie uwierzyć – Więc wtedy na Łagiewnickiej była pani dostarczyć raport? Spytał. Myślał, że mieszkam
w tamtych okolicach. Zaproponował, że mnie podwiezie, wahałam się, ale w końcu się zgodziłam. Odwiózł mnie także do domu. Ponownie zaproponował żebyśmy nazajutrz udali się razem na kawę. Zgodziłam się, ale potem miałam wątpliwości. Miałam czterdzieści pięć lat, dobrze zarabiałam, miałam Michała i Jurka. Na co mi chłop? – myślałam. Poza tym, że aż tak bardzo mi się nie podobał – gdy to powiedziała zakrztusiłem się herbatą. – Mówię – obydwoje z trudem byliśmy w stanie oddychać – jak było. Następnego dnia pojechaliśmy do kawiarni, tuż za Łodzią. Do takiej, w której mógł palić. W samochodzie, gdy jechaliśmy razem, nie zapalił ani razu. Dopiero w tej kawiarni – zawiesiła głos – no i po ślubie - dziadek był przebiegły.
- Któregoś dnia, gdy byłam w domu przyszedł Michałek i oznajmił, że ten pan, z którym byłam w kawiarni stoi przed domem, nie było wtedy domofonów. Zaprosiłam go. To była zdaje się niedziela, gdyż miałam przygotowany obiad, ciasto i takie tam. Zjedliśmy, wypiliśmy kawę.
- Spotykaliśmy się już jakiś czas, kiedy Edward zaproponował żebyśmy się pobrali. Ale ja nie chciałam, było dobrze tak jak było, nie chciałam znowu wychodzić za mąż. Znałam już wtedy dobrze Basię i Ewę, on znał Michała i Jurka. Była już przecież na weselu Ewy. Było dobrze, więc czemu coś zmieniać myślałam. W każdym razie nie zgodziłam się. Bodajże dwa dni później przyszedł i pokazał jakieś papiery. Co to jest? – spytałam. Nie odezwał się. Przeczytałam. To był akt ślubu! Przyznał się, że wyciągnął mi z torebki dowód osobisty i pojechał z nim do urzędu ustalić datę ślubu – ten fragment historii jest moim ulubionym. W nim dziadek zawsze kojarzy mi się z Bondem. Miał równie niesamowite metody działania. – Argumentował, że gdyby tego nie zrobił nigdy bym się nie zgodziła i, byśmy się nie pobrali...Chciałam to podrzeć, ale błagał żebym się zastanowiła. Przez dwa, czy trzy tygodnie się do niego nie odzywałam. Potem rozmawiałam z Ewą, Michałem i Basią, i oni wszyscy wiedzieli o planach dziadka. Dowiedziałam się ostatnia. Dziewczyny mu to odradzały, ale wiesz jaki był uparty – to prawda, w dodatku konsekwentny. - Potem przez te kilka tygodni codziennie przychodził, przepraszał, ale ja byłam nieugięta, - uśmiechnęła się. Przypuszczam, iż to tym właśnie uśmiechem usidliła dziadka – to znaczy wiedziałam, że się zgodzę, ale chciałam dać mu nauczkę - z babci też niezłe ziółko.
- Wiesz...na dziadka nie można było się gniewać. Jednak stwierdziłam, że powinien się jeszcze trochę pomęczyć. Aż pewnego dnia przyszedł z wielkim bukietem róż. Milczałam. – Marysiu – rzekł – nie widzisz, że ledwo niosę. – Tak mnie tym rozbawił! Nie mogłam się nie zgodzić. Pobraliśmy się dwunastego października tego samego roku. Gdy rozmawialiśmy o tym wszystkim po ślubie powiedział - Nie mogłaś się nie zgodzić Marysiu. To było przeznaczenie – jakkolwiek banalnie to brzmi, to rzeczywiście trudno się z dziadkiem nie zgodzić.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wiśnie
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 2  

  
  
 Odpowiedz do tematu